piątek, 25 maja 2018

Quo vadis, opero?





Dzieła operowe wystawiane w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej od wielu już lat przyciągają rzesze melomanów, adeptów muzycznego gatunku bądź ogólnie sztuk dramatycznych. Na warszawskiej, a zarazem największej w Europie scenie operowej, prezentowane są arcydzieła, utwory dopiero odkryte bądź te dawno już zapomniane. Charakterystyczne twarze, a raczej - głosy- tej istotnej, polskiej instytucji to czołowe postaci światowego ,,przemysłu” operowego i bywalcy najpopularniejszych światowych estrad.

Zachęcona doskonałym przedstawieniem ,,Goplany” Władysława Żeleńskiego, którą miałam okazję zobaczyć na deskach warszawskiej sceny w marcu, wybrałam się do Opery Narodowej po raz kolejny. Tym razem dane mi było zobaczyć operę mającą swoją premierę w Wenecji w 1955 roku. Mowa tu o dziele ,,Ognisty Anioł” Sergeia Prokofieva, do libretta Walerego Briusowa. Ta pięcioaktowa opera autorstwa rosyjskiego kompozytora to dzieło dające ogromne możliwości muzyczne jak i realizacyjne. Udałam się na nie pełna oczekiwań, które w większości zostały spełnione. Dlaczego więc, mimo to, zmuszona jestem uznać ,,Ognistego Anioła” za przedstawienie operowe, które mnie zawiodło?

,,Ognisty Anioł” opowiada historię Renaty, od dzieciństwa platonicznie zakochanej w aniele Madielu. Bohaterka, pragnąca bliskości z obiektem swoich uczuć, który nie może jej takowej zagwarantować, szuka go w spotykanych mężczyznach. Odrzuca przez to miłość zakochanego w niej i zdolnego do wszelkiego poświęcenia Ruprechta.Treść libretta porusza bardzo ważne wątki psychologiczne i stara się rozwiązywać egzystencjalne problemy bohaterów.

Czynnikiem najbardziej przyciągającym mnie do zapoznania się z tym właśnie dziełem Prokofieva była zdecydowanie warstwa muzyczna. Twórczość tamtego okresu jest mi szczególnie bliska, dlatego niezwykle podekscytowana czekałam na spotkanie z kompozycją tego rosyjskiego kompozytora. Po tym dziele operowym słuchacz spodziewać się może naprawdę różnorodnych doznań muzycznych. ,,Ognisty Anioł” pomimo swojego nowatorstwa i dużej śmiałości tonalno - rytmicznej, nawiązuje formalnie do klasycznej, utrwalanej od baroku opery pełnej przepychu.
W tym aspekcie moje oczekiwania zostały jak najbardziej spełnione. Na myśli mam zwłaszcza bardzo wysoki poziom techniczny oraz wyrazowy orkiestry. Nie mogę nie wspomnieć również o umiejętnościach prowadzącego ją dyrygenta, młodego Bassema Akiki, pod którego batutą muzycy doskonale wykonali swoją partię. Instrumentaliści znakomicie sprostali zadaniu oddania nieco witalistycznego charakteru kompozycji Prokofieva. Wyrazistość rytmiczna i mocne ostinata nadawały całemu wykonaniu podświadomy puls, utrzymując zgromadzoną publiczność w stanie zainteresowania i ciekawości.

Wokaliści również wykonali kawał dobrej roboty, jest jednak do czego się przyczepić. Większość obsady dzieła pochwalić się może naprawdę ogromnymi predyspozycjami głosowymi. Które moim zdaniem...nie zawsze zostały w pełni wykorzystane. Wcielająca się w Renatę litewska wokalistka, Ausrine Stundyte, mogła moim zdaniem zaśpiewać lepiej. Do przerwy jej głos nacechowany był oczekiwanymi emocjami, które po niej już gdzieś wyparowały zostawiając wokal śpiewaczki na jednolitym, pozbawionym wyrazu poziomie. Scott Hendricks, odgrywający rolę Ruprechta, podczas trwania przedstawienia śpiewał wciąż jakby ,,od niechcenia”, a przede wszystkim – bardzo niewyraźnie. O niebo lepiej sprawdziły się za to postacie drugoplanowe, za co należy się im ogromny szacunek.

Bar, narkotyki, neony. Praktycznie wcale nie przemówiła do mnie scenografia oraz ogólna estetyka utworu. Było to moje pierwsze spotkanie z koncepcją obecnego dyrektora artystycznego TW-ONu , Mariusza Trelińskiego, wiedziałam jednak czego mogę się spodziewać. Reżyser zmienił nieco treść libretta, nie prezentując sceny spalenia Renaty na stosie. Zminimalizował także znaczenie niektórych postaci, spajając dwie w jednym. Sposób przedstawienia był w moim odczuciu bardzo ciężki. Pewna nieoczywistość cechuje interpretacje Trelińskiego...ale czy musiało to przybrać aż taką formę?
Wiele wątków w interpretacji reżysera jest dla mnie wciąż niezrozumiała. Zauważyłam pewną niekonsekwencję w sposobie traktowania wprowadzanych postaci i powiązania ich z fabułą. Ktoś się pojawia, potem na długo znika, by za chwilę znowu wrócić, jednak już jako ktoś inny.
Operowanie światłem, przyznaję, było bardzo efektowne. Felice Ross, reżyserka oświetlenia zapewne wykonała swoją pracę na typowym dla niej, światowym poziomie. Jednak nie do końca trafił do mnie jego faktyczny cel. Migające reflektory, w dosyć ciężkim kolorze nie jeden raz powodowały dyskomfort. Czy realizatorzy wzięli taką ewentualność pod uwagę, czy kwestia komfortu widzów pozostała im obojętna?

Wystawienie ,,Ognistego Anioła” w TW – ON pozostawiło po sobie mieszane odczucia. Doskonała warstwa muzyczna znacznie, acz niepotrzebnie, przyćmiona została przez tę wizualną. Do nasyconej muzyki i akcji, w której tak wiele się dzieje wprowadzono jeszcze niezwykle skomplikowaną interpretację sceniczną. Chociaż nie zraziłam się wersją przygotowaną przez dyrektora artystycznego i bardzo chętnie wybiorę się na kolejne spektakle operowe w reżyserii pana Trelińskiego, to zastanawiam się, o co tak naprawdę chodzi? Rozumiem ironiczne i niejednoznaczne podejście twórców, które najprościej osiągnąć za pomocą ,,kiczu” i przyciągaczy wzroku. Dlaczego jednak dzieło operowe, które powinno być syntezą muzyki i teatru, tę pierwszą traktuje marginalnie, skupiając się głównie na efektach wizualnych i czym bardziej wymyślnej scenografii? Zastanawia mnie także, kiedy odbiorcy poszukujący prawdziwej opery przestaną zadowalać się przemanierowanym, nowoczesnym przedstawieniem z zaledwie akompaniamentem dzieła operowego.

Pozostaje mi tylko zadać pytanie : ,,quo vadis, opero?”i liczyć na to, że odpowiedzią nie będzie fakt, że zamierza ona zadowolić ludzi. Opera to bowiem dzieło muzyczne z akcją dramatyczną, a nie przedstawienie z akompaniamentem muzyki. Nie tędy droga...






Teatr Wielki – Opera Narodowa, 20 maja 2018 roku
Opera : Ognisty Anioł
Muzyka : Sergiei Prokofiew
Reżyseria : Mariusz Treliński
Dyrygent : Bassem Akiki



1 komentarz:

  1. Pamiętam jak pierwszy raz poszłam do Opery na Nabucco Verdiego. Szalenie ciężko było dostać bilety. Udało się bo ktoś nie przyszedł i weszliśmy z listy rezerwowej. Oczywiście Teatr Słowackiego. Super było. Oszałamiające wrażenie.

    OdpowiedzUsuń