sobota, 24 marca 2018

Symfoniczne zaskoczenia...




Koncert symfoniczny Filharmonii Krakowskiej, a dokładniej – fakt, iż 17 marca takowy się odbędzie – dotarł do mnie stosunkowo późno, nie przeszkodziło to jednak budzącemu się zaintrygowaniu. Perspektywa usłyszenia znakomitych kompozycji polskich twórców w połączeniu z kunsztem wykonawczym Szymona Nehringa wydała mi się nadzwyczaj kusząca. Na koncert udałam się otwarta na wszelakie doświadczenia muzyczne, które wykonawcy chcieli zaoferować mi jako słuchaczowi, lecz także z pewną dawką oczekiwań. Czy zostały one spełnione?

Wykonanie Uwertury koncertowej E-dur op.12 Karola Szymanowskiego, otwierające koncert, pozostawiło według mnie wiele do życzenia. Orkiestra pod batutą Charlesa Olivieri-Munroe w bardzo powolnym tempie rozgrywała utwór. Wielu wykonawców sprawiało wrażenie, jakby instrument miało w ręce pierwszy raz od kilku godzin, co na tak poważnym koncercie nie powinno mieć miejsca. Moją uwagę zwrócił również fakt, że wykonawcy przywiązywali bardzo małą wagę do słuchania siebie nawzajem, a miejscami, o zgrozo, nawet do jakiegokolwiek patrzenia na dyrygenta. W skutek czego utwór trochę się rozjechał, chociaż być może spotęgowane było to po części akustycznymi warunkami sali krakowskiej instytucji, która każdy pasaż instrumentów smyczkowych zamienia po prostu w zagadkowy bełkot. Przyznać jednak muszę, iż wyjątkowo pozytywnie zaskoczyła mnie sekcja instrumentów dętych drewnianych, która swoje partie wykonywała na rozsądnym poziomie.

Fantazja A – dur na tematy polskie op.13 Fryderyka Chopina przez solistę wykonana została praktycznie perfekcyjnie. Poruszyć muszę jednak ponownie kwestię orkiestry, która powinna była spełniać rolę akompaniamentu, w tym przypadku jednak znacznie naruszoną. Zespół wykonawczy, który powinien słuchać solisty i być od niego zależny, pełnił tutaj funkcję osobnej partii koncertującej. Zazwyczaj wykonania tego akurat utworu bywały o niebo lepsze, pozostał więc pewien niedosyt, jak mi się zdaje – nie tylko w moim przypadku.
Wykonanie Wariacji na temat Paganiniego autorstwa Witolda Lutosławskiego przekonało mnie do siebie najbardziej z wszystkich zaprezentowanych kompozycji. Znakomita gra młodego pianisty urzekała, a towarzysząca mu orkiestra rzeczywiście nie odstawała, tylko robiła to, co od początku robić powinna. Pierwszą część zwieńczyły dwa krótkie bisy solisty, który w dobrym guście opuścił estradę.

Zamykająca ten muzyczny wieczór II Symfonia Krzysztofa Pendereckiego pozostawia po sobie wrażenie zmarnowanego potencjału. Przeciętny słuchacz zauważyć mógł, że orkiestra, wróciwszy po przerwie z nowymi pokładami zapału i energii spożytkowała je maksymalnie w pierwszych 10 minutach trwania utworu. Dalsza część kompozycji, która na wyeksponowanie zasługiwała zdecydowanie bardziej , była - nie ukrywam – po prostu nudna. Nie mający gdzie się rozejść dźwięk nie tworzył oczekiwanego brzmienia, a gęstą mgłę dźwiękową, która dla uszu przystępna nie była.

Sobotni wieczór w Filharmonii Krakowskiej spędziłam miło, ale nie będę ukrywała, że zdarzało mi się bywać na lepszych koncertach. Orkiestra symfoniczna Filharmonii Krakowskiej powinna jeszcze nieco popracować nad warstwą artystyczną swoich wykonań, a wydaje mi się, że posiada wszystkie potrzebne do tego przymioty. Mam więc nadzieję, że przyjdzie kiedyś taki dzień, w którym zespół mnie zaskoczy. Pozytywnie zaskoczy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz