Dzisiaj. Ostatnimi dźwiękami ,,Nocy na Łysej Górze" Musorgskiego zakończyłam pewien rozdział mojego życia. Trwającą prawie dziewięć lat przygodę z orkiestrą...
Pamiętam doskonale początki. ,,Trzecie skrzypce". Muzyka z Harry'ego Pottera i z Gwiezdnych Wojen. Potem drugie. Tańce węgierskie. Koncert na Akademii Muzycznej. Wreszcie pierwsze! ,,Obertas" Wieniawskiego i piękna ,,Prząśniczka"....
Kolejny epizod. Tym razem już jako altówka. Elgar i Szostakowicz. Potem ,,Koncertstück "Schumanna na cztery waltornie. Etiuda atonalna. Grieg. Chopin. Płynąca Wełtawa. Exodus w nowej sali NOSPR. Wygrana w OKSOS. Koncert w Warszawie.
Dzisiaj. Ballada fletowa Périlhou. Saint-Saëns i jego hiszpańskie Rondo Capricioso. Piazzolla. Beethoven. Strawiński. Musorgski.
Koniec
Została pustka. Pewnie na długo. Były łzy. Rozżalenie i ból. Wszystko kiedyś się kończy. Tak to sobie tłumaczę.
Wydaje mi się,że już nigdy nie będzie mi dane zagrać w orkiestrze. A już na pewno nie w takiej.Z ludźmi tak bliskimi sercu. Znanymi lub trochę mniej znanymi. Ale zawsze ze swoimi. Na swojej sali, na deskach swojej estrady.
Wiem, że sama jestem sobie winna. Nikt mi takiego losu nie zgotował. Trzeba było więcej pracować. I się nie poddawać.
Smutek. Tęsknota. Pusty futerał po duszy. Złość na siebie. Wyrzuty sumienia. Na wszystko już za późno.
Spieszmy się kochać orkiestry. Tak szybko się kończą...

Oj słuchałam kiedyś Strawińskego namiętnie. Muszę sobie odświeżyć. Rzeczywiście piękno samo sobie. Moim ulubionym kompozytorem jest Mozart. Przykro mi że straciłaś szansę. Podzielam smuteczek. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuń